Szukaj na blogu

3 stycznia 2013

Historia ewangelizacji cz. 5.

Dalszy wzrost w XIX wieku

W XIX wieku nadal miały miejsce ewangelizacyjne przedsięwzięcia na Zachodzie i misjonarska ekspansja na całym świecie. Narodziło się mnóstwo ekumenicznych i wyznaniowych towarzystw misyjnych, a dzięki śmiałej, często kosztownej pracy zaniesiono ewangelię do czterech krańców ziemi. Jednym z pierwszych mieszkańców Nowego Świata, którzy cały swój czas spędzali jako wędrowni ewangeliści był urodzony w 1783 roku Asahel Nettleton. Jego misja polegała na odwiedzaniu zborów z kazaniami, jednocześnie wykonywał osobistą pracę od drzwi do drzwi i udzielał rad wielu osobom. Był rozważny i ostrożny, toteż nigdy nie chciał popadać w fanatyzm lub ekstrawagancję. Jako intelektualista i melancholik, a także jako człowiek zachowujący w służbie dobre obyczaje i dużą rezerwę, nie wyglądał na typowego ewangelistę. Bóg jednak posługiwał się nim.
 
Lorenzo Dow, również mieszkaniec Nowej Anglii, był kimś zupełnie innym. W Nowym Jorku łajał tłumy za to, że były „wyrzutkami ziemi”. Starał się wzorować na Janie Chrzcicielu, lecz był ekscentryczny, mistyczny, znajdował się w ciągłym napięciu nerwowym i był wybuchowy. Mimo to, podczas jego podróży od Louisville, Kentucky do Nowej Anglii dziesiątki tysięcy okazywało skruchę za swoje grzechy i przyłączało się do kościołów, których budynki pośpiesznie wznoszono w postaci chat i budowli z kamienia. Później z tej samej okolicy wywodził się Charles Finney. Niektóre z metod Finney’a poddano krytyce; lecz jego potężna logika połączona z przekonywającym, dynamicznym przemawianiem przyciągała wielkie tłumy, które słuchały jego kazań, zaś wielu ludzi nawróciło się.


Wielu poszło tym tropem ewangelizacji w Ameryce, lecz to właśnie D. L. Moody (na zdjęciu) na ogromną skalę podbił serca prostych ludzi pod koniec XIX wieku. Pośród ewangelistów był olbrzymem, choć miał niewielkie formalne wykształcenie. Ten nawrócony sprzedawca obuwia zaczął ewangelizować w szkole niedzielnej, zaś jego współpracownikiem był śpiewak, Ira Sankey. Największą sławę zdobył początkowo w Wielkiej Brytanii, lecz po obu stronach Atlantyku potrafił zebrać chrześcijan ze wszystkich denominacji do współpracy w ewangelizacjach zakrojonych na szeroką skalę. Pragnął wykorzystać kościoły, teatry, sale, a nawet namioty cyrkowe jako miejsca spotkań, w których mógł głosić Słowo ludziom, którzy zazwyczaj nie przyszliby na chrześcijańskie spotkanie. Oprócz głoszenia wielkim tłumom, był też świetnym pracownikiem indywidualnym. Codziennie rozmawiał o Chrystusie co najmniej z jedną nienawróconą osobą. Mówi się, że osobiście przyprowadził 70 tysięcy osób do Chrystusa. Jego jedynym pragnieniem było pozyskiwać dusze. Oświadczył: „Patrzę na ten świat jak na rozbity statek. Bóg dał mi łódź ratunkową i powiedział mi: ‘Moody, ocal tylu, ilu zdołasz ocalić.’” Chociaż mówił bez osłonek i był szorstki, kochał ludzi, a oni o tym wiedzieli.

Reuben Archer Torrey, następca Moody’ego, był jego przeciwieństwem. Zarówno on, jak i J. Wilbur Chapman byli lepiej wykształceni i wytworni, lecz choć byli bardzo pobłogosławieni, nie wzbudzili takiego zainteresowania, jak Moody. R. A. Torrey powiedział: „Wolę pozyskiwać dusze niż być największym królem lub cesarzem na ziemi; wolę pozyskiwać dusze niż być największym z generałów, jacy kiedykolwiek dowodzili armią; wolę pozyskiwać dusze niż być największym poetą, powieściopisarzem lub literatem, jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi. Moją jedyną życiową ambicją jest pozyskać tak wielu, jak to tylko możliwe. Och, zbawianie dusz jest jedyną rzeczą, którą warto robić.”

W czasach Moody’ego w Wielkiej Brytanii pracował C. H. Spurgeon. Nawrócił się w wieku piętnastu lat, zaś cztery lata później został pastorem jednego z najbardziej wpływowych zborów w Londynie. Jak na jego młody wiek, jego styl przemawiania był wyjątkowy, lecz był gruntownie biblijny i ewangelizacyjny. Liczba jego opublikowanych kazań wyniosła 3800, zaś rozprowadzono je w liczbie 300 milionów egzemplarzy. Podczas czterdziestu lat jego służby do jego zboru przyłączyło się 14 tysięcy nowych członków. Utworzył on stowarzyszenie ewangelistów oraz zachęcał, szkolił i wspierał młodych mężczyzn w ich pracy ewangelizacyjnej i pastorskiej. Podczas swej służby w Metropolitan Tabernacle w Londynie był świadkiem prawdziwego przebudzenia.

Spurgeon powiedział:

Nawet gdybym był zupełnie samolubny i nie dbał o nic poza własnym szczęściem, postanowiłbym, jeśli mógłbym, za sprawą Boga, zostać zdobywcą dusz, gdyż nigdy nie znałem tak doskonałego, obfitego, niewypowiedzianego szczęścia, najczystszego i najbardziej uszlachetniającego rodzaju, jak to, które odczuwałem, gdy po raz pierwszy usłyszałem, że za moim pośrednictwem ktoś szukał i znalazł Zbawiciela. Przypominam sobie radość, która mnie ogarnęła. Nigdy żadna matka nie cieszyła się tak z jej pierworodnego dziecka, żaden wojownik nie radował się tak z niełatwo osiągniętego zwycięstwa!”

Fragment książki Rogera Carswella „Ewangeliści, a rozwój Kościoła".