Dalszy wzrost w XIX wieku
W XIX wieku nadal
miały miejsce ewangelizacyjne przedsięwzięcia na Zachodzie i misjonarska
ekspansja na całym świecie. Narodziło się mnóstwo ekumenicznych i
wyznaniowych towarzystw misyjnych, a dzięki śmiałej, często kosztownej
pracy zaniesiono ewangelię do czterech krańców ziemi. Jednym z
pierwszych mieszkańców Nowego Świata, którzy cały swój czas spędzali
jako wędrowni ewangeliści był urodzony w 1783 roku Asahel Nettleton.
Jego misja polegała na odwiedzaniu zborów z kazaniami, jednocześnie
wykonywał osobistą pracę od drzwi do drzwi i udzielał rad wielu osobom.
Był rozważny i ostrożny, toteż nigdy nie chciał popadać w fanatyzm lub
ekstrawagancję. Jako intelektualista i melancholik, a także jako
człowiek zachowujący w służbie dobre obyczaje i dużą rezerwę, nie
wyglądał na typowego ewangelistę. Bóg jednak posługiwał się nim.
Lorenzo
Dow, również mieszkaniec Nowej Anglii, był kimś zupełnie innym. W Nowym
Jorku łajał tłumy za to, że były „wyrzutkami ziemi”. Starał się
wzorować na Janie Chrzcicielu, lecz był ekscentryczny, mistyczny,
znajdował się w ciągłym napięciu nerwowym i był wybuchowy. Mimo to,
podczas jego podróży od Louisville, Kentucky do Nowej Anglii dziesiątki
tysięcy okazywało skruchę za swoje grzechy i przyłączało się do
kościołów, których budynki pośpiesznie wznoszono w postaci chat i
budowli z kamienia. Później z tej samej okolicy wywodził się Charles
Finney. Niektóre z metod Finney’a poddano krytyce; lecz jego potężna
logika połączona z przekonywającym, dynamicznym przemawianiem
przyciągała wielkie tłumy, które słuchały jego kazań, zaś wielu ludzi
nawróciło się.
Wielu poszło tym tropem ewangelizacji w Ameryce,
lecz to właśnie D. L. Moody (na zdjęciu) na ogromną skalę podbił serca prostych ludzi
pod koniec XIX wieku. Pośród ewangelistów był olbrzymem, choć miał
niewielkie formalne wykształcenie. Ten nawrócony sprzedawca obuwia
zaczął ewangelizować w szkole niedzielnej, zaś jego współpracownikiem
był śpiewak, Ira Sankey. Największą sławę zdobył początkowo w Wielkiej
Brytanii, lecz po obu stronach Atlantyku potrafił zebrać chrześcijan ze
wszystkich denominacji do współpracy w ewangelizacjach zakrojonych na
szeroką skalę. Pragnął wykorzystać kościoły, teatry, sale, a nawet
namioty cyrkowe jako miejsca spotkań, w których mógł głosić Słowo
ludziom, którzy zazwyczaj nie przyszliby na chrześcijańskie spotkanie.
Oprócz głoszenia wielkim tłumom, był też świetnym pracownikiem
indywidualnym. Codziennie rozmawiał o Chrystusie co najmniej z jedną
nienawróconą osobą. Mówi się, że osobiście przyprowadził 70 tysięcy osób
do Chrystusa. Jego jedynym pragnieniem było pozyskiwać dusze.
Oświadczył: „Patrzę na ten świat jak na rozbity statek. Bóg dał mi łódź
ratunkową i powiedział mi: ‘Moody, ocal tylu, ilu zdołasz ocalić.’”
Chociaż mówił bez osłonek i był szorstki, kochał ludzi, a oni o tym
wiedzieli.
Reuben Archer Torrey, następca Moody’ego, był jego
przeciwieństwem. Zarówno on, jak i J. Wilbur Chapman byli lepiej
wykształceni i wytworni, lecz choć byli bardzo pobłogosławieni, nie
wzbudzili takiego zainteresowania, jak Moody. R. A. Torrey powiedział:
„Wolę pozyskiwać dusze niż być największym królem lub cesarzem na ziemi;
wolę pozyskiwać dusze niż być największym z generałów, jacy
kiedykolwiek dowodzili armią; wolę pozyskiwać dusze niż być największym
poetą, powieściopisarzem lub literatem, jaki kiedykolwiek chodził po tej
ziemi. Moją jedyną życiową ambicją jest pozyskać tak wielu, jak to
tylko możliwe. Och, zbawianie dusz jest jedyną rzeczą, którą warto
robić.”
W czasach Moody’ego w Wielkiej Brytanii pracował C. H.
Spurgeon. Nawrócił się w wieku piętnastu lat, zaś cztery lata później
został pastorem jednego z najbardziej wpływowych zborów w Londynie. Jak
na jego młody wiek, jego styl przemawiania był wyjątkowy, lecz był
gruntownie biblijny i ewangelizacyjny. Liczba jego opublikowanych kazań
wyniosła 3800, zaś rozprowadzono je w liczbie 300 milionów egzemplarzy.
Podczas czterdziestu lat jego służby do jego zboru przyłączyło się 14
tysięcy nowych członków. Utworzył on stowarzyszenie ewangelistów oraz
zachęcał, szkolił i wspierał młodych mężczyzn w ich pracy
ewangelizacyjnej i pastorskiej. Podczas swej służby w Metropolitan
Tabernacle w Londynie był świadkiem prawdziwego przebudzenia.
Spurgeon powiedział:
„Nawet
gdybym był zupełnie samolubny i nie dbał o nic poza własnym szczęściem,
postanowiłbym, jeśli mógłbym, za sprawą Boga, zostać zdobywcą dusz,
gdyż nigdy nie znałem tak doskonałego, obfitego, niewypowiedzianego
szczęścia, najczystszego i najbardziej uszlachetniającego rodzaju, jak
to, które odczuwałem, gdy po raz pierwszy usłyszałem, że za moim
pośrednictwem ktoś szukał i znalazł Zbawiciela. Przypominam sobie
radość, która mnie ogarnęła. Nigdy żadna matka nie cieszyła się tak z
jej pierworodnego dziecka, żaden wojownik nie radował się tak z niełatwo
osiągniętego zwycięstwa!”
Fragment książki Rogera Carswella „Ewangeliści, a rozwój Kościoła".
