autor: Andrzej Małkiewicz
Jeśli nie spotkałeś się nigdy wcześniej ze skrótem GMO to określa się nim organizmy modyfikowane genetycznie, których genom został zmieniony metodami inżynierii genetycznej w celu uzyskania nowych cech fizjologicznych (lub zmiany istniejących).
W moim krótkim eseju chcę wprowadzić do obiegu nowe pojęcie, które od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie i określa zjawisko, które współcześnie infekuje wierzących tj. ewangelia GMO.
Tm2,6-12: „Z tej właśnie przyczyny przypominam ci, abyś rozpalił na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie przez nałożenie moich rąk. Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa Pana naszego ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według mocy Boga! On nas wybawił i wezwał świętym powołaniem nie na podstawie naszych czynów, lecz stosownie do własnego postanowienia i łaski, która nam dana została w Chrystusie Jezusie przed wiecznymi czasami. Ukazana zaś została ona teraz przez pojawienie się naszego Zbawiciela, Chrystusa Jezusa, który przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię, której głosicielem, apostołem i nauczycielem ja zostałem ustanowiony. Z tej właśnie przyczyny znoszę i to obecne cierpienie, ale za ujmę sobie tego nie poczytuję, bo wiem, komu uwierzyłem, i pewien jestem, że mocen jest ustrzec mój depozyt aż do owego dnia.”
Jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla współczesnego chrześcijaństwa jest zmysłowa ewangelia GMO. Co to znaczy? To powszechna moda na oswajanie ewangelii, która sięga obecnie absurdu. Ultranowoczesny kościół jest dziś rzekomo zorientowany na tzw. „uśmiercanie religijności”. Dla owych nowoczesnych i wyemancypowanych liderów wszystko co ma znamiona tradycyjnego kościoła jest średniowieczną oznaką religijności. Nie zauważają jednak, że ich preferencje i nowoczesne trendy tworzą kolejną formę religijnych pożądliwości. Pewnie zgodzicie się ze mną, że coraz więcej jest chrześcijańskich zespołów muzycznych, które zamiast śpiewać o Jezusie, śpiewają o „bytach” i „absolutach”, a chrześcijańscy liderzy i ewangeliści stają na uszach aby przyciągnąć do kościoła nowych „płatników dziesięciny”. Nabożeństwa muszą być multimedialne i kolorowe a liderzy mają wyglądać jak modele z żurnala. Filmiki promocyjne na stronach internetowych ultranowoczesnych kościołów przypominają flesze z TVN. Wszystko po to aby pozostawić po sobie mocne wrażenie.
Ale czy dzisiejszy kościół musi wyglądać jak owoce w hipermarkecie: kolorowe, pachnące, o idealnych kształtach, ale niestety często jałowe i bez smaku, które spożywa się jak styropian? Przecież naturalne owoce, które nie zawsze wyglądają idealnie, często mają nieregularne kształty i blade kolory, w smaku są niezastąpione a ich wartość odżywcza jest bezcenna. Zadajmy sobie pytanie, czy idąc drogą chrześcijańskiego GMO nie osiągniemy aby odwrotnego efektu np. emocjonalne rozpieszczenie, którego skutkiem będzie zadowalanie się jakością nabożeństwa, którego pokoncertowe emocje będziemy nazywać „mega inspirującym” powiewem Ducha Świętego? Nie mówię, że jeśli od czasu do czasu uwielbienie poprowadzi profesjonalna grupa muzyczna to znaczy, że nie będzie na nabożeństwie Ducha Świętego. To nie tak. Boje się tylko, że w koncertowym i hałaśliwym kościele można wrócić do domu z „nabo” rozkoszując się jeszcze przez kilka chwil estetycznym podnieceniem, nie zauważywszy nawet, że na nabożeństwie brakowało najważniejszego - obecności Ducha Świętego. To byłoby naszą prawdziwą porażką, gdybyśmy byli tak rozklaskani i rozkrzyczeni na nabożeństwie, że nieobecność Ducha Świętego nie byłaby przez nas nawet zauważona.
Dlatego uważam, że kościół w swojej formie powinien być zachęcający dla wierzących i tych których Duch Boży pociąga do Jezusa. Natomiast nie powinien stosować przerostu formy, która przyciąga tych, których nie interesuje ewangelia lecz wartości artystyczne. Kościół to nie dom kultury. Myślę, że w ultranowoczesnym kościele przyszłości będzie rzesza niewierzących, którzy nigdy nie doświadczą Ducha Świętego. Omamieni muzyką, atmosferą i światłami, w korowodzie religijnego LOVE PARADE pójdą prosto do jeziora siarki i ognia, usłyszą „nigdy was nie znałem” i będą na wieki płakać i zgrzytać zębami. Ultranowoczesny kościół może w przyszłości być odstraszający dla prawdziwych wierzących a jednocześnie lepem na niewierzących, którzy nigdy nie narodzą się na nowo.
Kiedy już niewierzący zdominują kościoły – pociągnięci tym co nie jest ewangelią lecz jej substytutem – wtedy wierzący albo zostaną duchowo bezdomni albo utworzą ruchy separatystyczne. Nie dla tego, że wierzący gardzą niewierzącymi, bo to nie prawda. Lecz dlatego, że kościół czyli eklezja to społeczność wywołanych, których pociąga ewangelia, którzy przychodząc na nabożeństwo, chcą się czuć bezpiecznie, wiedząc że ludzie stojący obok to bracia i siostry. Oczywiście nie twierdzę, że kościół nie powinien oddziaływać na niewierzących. Przeciwnie, to jego podstawowe powołanie, ale od tego są nabożeństwa ewangelizacyjne. Natomiast wierzący potrzebują społeczności ze sobą w warunkach i okolicznościach przewidzianych dla kościoła jako zgromadzenia wywołanych, gdzie mogą uczyć się i rozważać Słowo Boże, przystępować do wieczerzy i w prostocie serca cieszyć się ze zbawienia.
1 Kor 1,18: Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia.
Przyznam się, że kiedy jestem w towarzystwie ludzi wierzących nie mam wygórowanych potrzeb. W pełni raduje mnie prosta modlitwa, proste pieśni chrześcijańskie oraz rozważanie Słowa Bożego. Nie jest to dla mnie nudą. Jeśli dla kogoś taka prosta społeczność jest nudą to najwyraźniej ma kiepski czas i powinien zrobić sobie rachunek sumienia albo jego potrzeby nie są potrzebami chrześcijańskimi lecz rozrywkowo-kulturowymi. Lepiej dla takiego gdyby się okazało że jego znudzenie jest efektem kiepskiego czasu i zaniedbanej społeczności z Bogiem, bo to z łaską Bożą można nadrobić. Gorzej jest jeżeli modlitwa i Słowo Boże nie interesuje. W takim wypadku mamy do czynienia z niewierzącym, którego nudzi społeczność wierzących. Dzisiejsze znamiona separatyzmu w środowiskach chrześcijańskich jest często efektem potrzeby głębokiej modlitwy, rozważania Słowa Bożego i uczestniczenia w społeczności wierzących – tylko wierzących! Co jest oczywiście biblijne.
Pierwotny kościół poświęcał odrębny czas na społeczność wywołanych (wierzących) i odrębny na działania powszechne i ewangelizacyjne. Co więcej ewangelizacja odbywała się poprzez odważne głoszenie ewangelii. Pierwsi chrześcijanie nie wstydzili się głosić nagiej prawdy. Nie maskowali jej i nie stosowali pięknego makijażu aby uczynić ewangelię bardziej przystępną. Ewangelii nie da się oswoić. Niestety dzisiaj coraz częściej głosi się ewangelię GMO. Ewangelię, która nikogo nie urazi, nie zaniepokoi, nie osądzi lecz także nie skłoni do upamiętania. Na domiar złego liderzy, którzy starają się oswoić ewangelię z czasem traktują biblię bardzo przedmiotowo i instrumentalnie. Zaczynają powoli głosić treści, które w miarę upływu czasu i tępa przyswajania przez członków kościoła, zyskują miano nauki biblijnej. Genetycznie modyfikowana ewangelia jest jak gangrena, która posuwa się w głąb kościoła infekując chrześcijański światopogląd młodych adeptów, którzy na wiele lat ugrzęzną w błędnych i toksycznych przekonaniach.
Jeśli dzisiejszy kościół ma być kulturotwórczy, musi zacząć od uporządkowania i oczyszczenia swojej kultury wewnętrznej, która musi być oparta na ewangelicznych standardach. Rolą kościoła jest oddziaływać na świat ewangeliczną kulturą chrześcijańskiego życia. Ten proces nie może być odwrócony. Chyba, że chcemy oswoić ewangelię aby przypodobać się światu i uniknąć prześladowań. Nasuwa się pytanie: czy to jest możliwe? Pan Jezus wyraźnie się wypowiedział na temat tego, co będą musieli znieść wierzący i myślę, że jakby to było możliwe to odsunął by od nas ten kielich. Kościół, aby uniknąć prześladowań musiałby zejść z drogi diabłu, a wtedy ceną za „święty spokój” byłoby potępienie.
