Zastanawiam się od kilku dni nad tym, jakie cechy w kościele należałoby przestać akcentować... a dokładniej nad sprzecznością posłuszeństwa z odpowiedzialnością.
Słownik języka polskiego tak definiuje te pojęcia:
- posłuszny «wypełniający czyjeś rozkazy»
- odpowiedzialny «gotowy do ponoszenia konsekwencji za swoje postępowanie»
Doszedłem do wniosku, że człowiek od którego wymaga się przede wszystkim posłuszeństwa ma mniejsze szanse stać się osobą odpowiedzialną w przeciwieństwie do tego, od którego się tego nie wymaga :-) oczywiście można argumentować tezę wprost odwrotną, ale każdy, kto ma choć trochę zdrowego rozsądku przyzna, że wykonując polecenia przełożonych, to na nich (na przełożonych) spada ryzyko i konsekwencje. Przypomina mi to grę w której mamy nielimitowaną ilość żyć :-)
Czy proponuję więc anarchię? Oczywiście, że nie!
Sądzę, że odpowiedzialny wierzący jest posłuszny Bogu. Bo przed Bogiem (i ludźmi w sensie skutków) odpowiadamy i ponosimy konsekwencje swoich wyborów... dobrych czy złych... każdy błąd mnie kształtuje i wiem, że żyję na swój rachunek.
